Całe lato pracowałem, właściwie nie miałem luźnego tygodnia. Kiedy skończyliśmy cykl szkoleń, pokazał się wolny tydzień. Namówiłem TC na tygodniowy wypad do Tunezji bo nieustające maile i telefony zaczęły wyżerać mi mózg. Kupione we wtorek, wylot czwartek. Pierwsze pięć dni pełen luzik, spacerki, kafejki, plaża, ciepełko. Aż do wczoraj. Koło 10 00, kiedy piłem kawę na tarasie hotelowego pokoju, na 9 piętrze tak walnęło tak, że skoczyłem na równe nogi. Przez pierwsze kilka minut ktoś gdzieś biegł, z dołu Tunezyjczyk z obsługi coś do nas machał, jakby „nie wychodzić”. Zaczęliśmy się ubierać bo wyraźnie coś się działo. Pierwsze kroki do lobby, żeby zobaczyć co się dzieje. Tłum ludzi uciekający w popłochu z promenady, wozy policyjne, ostra broń. Hotel natychmiast otoczony. Już wiedzieliśmy, że coś u nas. Ochrona zagrodziła wyjście z hotelu. My w windę i na dach, a tam angielska dziennikarka i polski reporter, kręcący dokument o polsko- tunezyjskiej rodzinie. Pytamy co się dzieje- wysadził się ktoś na plaży! Nie na jakiejś plaży, tylko naszej hotelowej, na której codziennie bywaliśmy ale oczywiście, jako sowy, nie tak rano. Polak mówi-zobaczcie ten lej, tam się wysadził a tu leży tułów i głowa. Z dachu niewiele widać i całe szczęście. Policja już oznacza rozrzucone po trawniku hotelowym szczątki. Tam, gdzie wczoraj na leżaku… Na ulicy coraz więcej policji, przed hotelem samochody z zamaskowanymi policjantami. Ludzie z hotelu w 90% w pokojach. Ale kilkoro Polaków siedzi na dole i piją coś mocniejszego. „Byliśmy 40 m. od niego. Dzięki Bogu impet poszedł w górę bo para Anglików z dwójką nastoletnich dziewczynek była zaraz obok. Zaczęli uciekać w stronę morza.” Cały dzień wszyscy w szoku, w recepcji pomoc psychologiczna, darmowe telefony do rodzin, rezydencji wszystkich biur podróży oprócz polskich. Brawo. Zamknięte wyjście na plażę ale i tak nikt tam by nie poszedł. Około 17 00 decyzja- zgłupiejemy tu. Idziemy w miasto- trudno. Najpierw promenadą, prawie nie ma białej skóry, potem do knajpki przy medinie na kawę. Wszystko jednak szybciej niż codziennie, oczy na 360 stopni a każde grubsze ubranie wywołuje nasze zainteresowanie. Wracamy do hotelu a do miejsca wybuchu całe pielgrzymki tubylców. Jeden z gówniarzy do nas „turisten bomba” , no cóż idioci są wszędzie.
Prawdopodobieństwo, że człowiek znajdzie się w miejscu zamachu jest takie, jak wygranie w totolotka. Zaczynam zatem systematycznie grać bo widzę, że życie daje nieograniczone możliwości.